Recenzja filmu

Catalina (2017)
Denijal Hasanovic
Andrea Otalvaro
Lana Barić

Przeciętny, słaby, zły

"Catalina" usilnie pretenduje do miana ambitnego kina artystyczno-festiwalowego, stąd zapewne eksperymenty Bogumiła Godfrejówa z kompozycją kadru, wypełnionego brzydotą, biedą i powszechną
Zły film złemu filmowi nierówny. Niektóre bawią stężeniem nieporadnej inscenizacji, karykaturalnego aktorstwa i absurdalnej fabuły. Obok nich jest grupa tytułów nudnych, irytujących czy nieangażujących, które dodatkowe punkty tracą za nieudolną próbę podjęcia ważnego tematu. Nietrudno zgadnąć, do której kategorii zalicza się "Catalina" Denijala Hasanovica, która dwie edycje wstecz oficjalnie walczyła o Złote Lwy w konkursie głównym w Gdyni, a w kuluarach ubiegała się o miano największej pomyłki festiwalu. 

Koprodukcja polsko-chorwacko-bośniacka opowiada o tytułowej Catalinie (debiutantka Andrea Otalvaro), kolumbijskiej studentce prawa, która po pięciu latach spędzonych w Paryżu i odrzuceniu wniosku o przedłużenie wizy przylatuje do Sarajewa. Badania naukowe w Międzynarodowym Trybunale Karnym dla Jugosławii mają jej pomóc w przygotowaniach do pracy doktorskiej, ale i przekonaniu francuskich władz o swojej wartości. Wraz z brakiem pozwolenia na dostęp do archiwum bośniackiej instytucji na drodze Cataliny pojawia się tłumaczka Nada (Lana Baric), do której mieszkania wprowadza się zdesperowana dziewczyna. 

"Catalina" usilnie pretenduje do miana ambitnego kina artystyczno-festiwalowego, stąd zapewne eksperymenty Bogumiła Godfrejówa z kompozycją kadru, wypełnionego brzydotą, biedą i powszechną beznadzieją, przełamywanymi okazjonalnie przebłyskami nadziei. Już od sceny inicjalnej, rozgrywającej się na lotnisku, rzuca się fabularne kłody pod nogi wycofanej, zdystansowanej Cataliny. Poniżająca kontrola osobista, wyrzucenie z mieszkania, brak pracy dla gorszego sortu native speakera hiszpańskiego (bo z Ameryki Południowej, a nie pożądanej Hiszpanii); nawet siatka z owocami musi rozerwać się właśnie w rękach bohaterki. Mentalne samobiczowanie i wygodne w gruncie rzeczy ustawianie w pozycji ofiary sprawia, iż Catalina, stając się z czasem intruzem w życiu przyjaciółki, zostaje zdominowana na ekranie przez ciekawszą, bardziej złożoną postać Nady. 

Wraz z przeniesieniem uwagi na kobietę borykającą się z kompleksami wynikającymi z wiejskiego pochodzenia i bycia "tą drugą" dla ukochanego (polski akcent w koprodukcji – Andrzej Chyra) oraz problemem nieprzepracowanej traumy, kamera przestaje skupiać się jedynie na twarzy Cataliny, która wcześniej była punktem odniesienia dla prezentowanego świata. Wracający po dwunastu latach do reżyserii Hasanovic, który schronił się w łódzkiej filmówce podczas wojny w Bośni, skupia się na trzech zagubionych jednostkach: kolumbijskiej imigrantce, rozdartej i nieszczęśliwej kobiecie oraz przymusowo wysiedlonym w ’68 polskim Żydzie. W "Catalinie" próbuje opowiedzieć jednocześnie o wciąż niestępionym bólu po stracie członka rodziny na froncie, poczuciu wykluczenia, wykorzenieniu, nieudanej próbie znalezienia swojego miejsca w świecie, bezcelowości starań. Być może właśnie nadmiar tematów sprawia, że żaden z nich ostatecznie nie wybrzmiewa, a sedno sprawy wciąż gdzieś umyka. Nawet mocne sceny, takie jak próba wyznania kobiety-ofiary, giną wśród mielizn emocjonalnych i śledzenia nieangażujących losów niewzbudzających szczególnej sympatii postaci. Istnieje jednak pytanie, które łączy miotających się życiowo bohaterów i widzów wychodzących z kina po seansie "Cataliny": jaki w tym sens?
1 10
Moja ocena:
3
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones